Od kilku lat widzimy spory tzw. frankowiczów z bankami. Głównym argumentem z ich strony jest to, że instytucje bankowe nie ostrzegły ich przed wahaniami walut. Z drugiej strony, różnica w ratach pomiędzy frankiem a złotówką była tak wyraźna, że nie ma co się dziwić ówczesnej mody na kredyty frankowe (CHF). Dlaczego o tym wspominam? Bo za kilka lat będziemy mieć przysłowiową powtórkę z rozrywki. Ktoś może zapytać „Ale jak? Skoro mamy złotówki”. Ano tak, że za parę lat urosną raty przyznawanych dziś kredytów. I jest to pewne! Ponoć uczymy się na błędach jednak w tej sytuacji będą znowu popełnione. I to praktycznie takie same. W teorii kredyty brane w złotówkach są bezpieczniejsze jak i to, że konsumenci są bardziej świadomi niż w tamtych czasach. Teoria sobie, praktyka sobie.
I tu cofamy się w przeszłość. W latach 2006-2009 kredytobiorcy w zdecydowanej większości decydowali się na CHF. Powód tak naprawdę był jeden. Różnica w ratach, która jak wcześniej wspomniałem była dość wyraźna. Ponadto sytuacja na rynku mieszkaniowym była bardzo dobra. Nieruchomości miały tylko drożeć, kredyty miały być tanie, a banki udzielały kredytów nawet na 130% !!! wartości nieruchomości. W dzisiejszych czasach to istny obłęd i bajka jednocześnie. Co się stało? Niestety, kurs franka poszybował mocno w górę co sprawiło, że kilkaset tysięcy osób miało zdecydowanie wyższe raty za swoje kredyty hipoteczne. Duża część z tych tysięcy nie była w stanie spłacać swoich zobowiązań co powodowało wypowiedzenia kredytów, egzekucje komornicze, olbrzymie zadłużenia nawet po egzekucji. Do tej rzeszy pechowców dołączyli Ci, którzy dali radę przetrwać i dziś wchodzą w spory z bankami. Dlaczego wspominam przeszłość? Bo Polacy rzucili się na zakup nieruchomości w momencie gdy mamy niskie stopy procentowe i, że nieruchomości będą tylko drożeć. W tym momencie na usta cisną się słowa klasyka „Ale to już było”.
Dane statystyczne są następujące. W pierwszej połowie 2021 roku udzielono łącznie ponad 132 tysiące kredytów mieszkaniowych na kwotę ok. 41 mld złotych. To wzrost o 23% ! licząc rok do roku. Mankamentem, i to dość poważnym, jest fakt, że od paru lat koszty takiego kredytu są niewielkie. Wszystko z powodu rekordowo niskich stóp procentowych, które obecnie wynoszą 0,1%. Dla przypomnienia, dekadę temu stopy procentowe wynosiły 4,5%. To bardzo usypia czujność kredytobiorcy, który nie ma świadomości możliwych problemów. Zmiany stóp procentowych są pewne i pewne jest to, że będą wyższe raty. Przykład. Małżeństwo wzięło kredyt na 30 lat na 500.000 złotych. Dzisiaj mieliby ratę w granicach 2050 złotych. Jeśli oprocentowanie wzrosłoby o 3% rata wyniesie 2.900 złotych. A gdyby wróciło do poziomu sprzed 10 lat to rata wyniosłaby 3.300 złotych. Nieciekawa perspektywa gdyż to wzrost o ponad 50%! I żeby nie było kolorowo to pojawia się następny problem. INFLACJA. Będzie ona wymuszać na Narodowym Banku Polskim podniesienie stóp procentowych, które wcześniej czy później zostaną podniesione. Dzisiaj gdy kredytobiorca podpisuje umowę kredytową to również podpisuje oświadczenie o świadomości ponoszenia ryzyka stopy procentowej. Nie będzie mógł już nic zaskarżyć i udawać nieświadomego. Przyzwyczajenie do spadających rat, brak świadomości pewnych podwyżek może znacznie nadszarpnąć domowe budżety. Jednak tym razem słowa „Nie wiedziała(em)” nie będą żadnym argumentem.
Robert Mędlewski