Tak, proszę Państwa, Poznań od lat zmaga się ze zjawiskiem smogu. Problem ten dotyczy zresztą większości dużych miast tak w Polsce, jak i na świecie. Skąd się bierze? Na to pytanie szybko odpowie większość z Was:
„Coraz więcej samochodów”
„Dużo starych pieców węglowych tzw. kopciuchów”
„Zbyt mało zieleni i betonowanie miasta”
Jako geograf nauczyłem się patrzeć kompleksowo i postaram się państwu nakreślić problem trochę szerzej. Przede wszystkim zauważamy, że walka ze smogiem jest bardzo uciążliwa, kosztowna a odnosi się nawet wrażenie, że jest nieskuteczna. To wszystko prawda, ale gdzie przyczyny, gdzie popełniamy błędy? Dlaczego to nie działa jakbyśmy chcieli pomimo tak dużego zainteresowania tematem, pomimo szeregu dyrektyw, pomimo tak dużych nakładów finansowych?
Zacznijmy od położenia geograficznego Poznania – centrum leży w dolinie Warty, Cybiny, Głównej i Bogdanki, większość zaś dzielnic jest położona w obszarach wysoczyznowych a na obrzeżach miasta znajdują się wzniesienia morenowe jak Góra Moraska, Dziewicza Góra czy oddalone trochę dalej wzniesienia Wielkopolskiego Parku Narodowego z najwyższym punktem – Osową Górą. Takie usytuowanie centrum jest pierwszym czynnikiem do powstawania smogu, który lubi zalegać w kotlinach, dolinach itp. Zauważyli to w latach 30-tych XX w. panowie Władysław Czarnecki i Adam Wodziczko – profesorowie lokalnych uczelni, którzy opracowali nowatorski i unikalny na tamte czasy system zieleni miejskiej. Mowa o systemie klinowo-pierścieniowym. Głównym celem istnienia systemu klinów jest ochrona wód i przewietrzanie miasta. Spójrzmy na mapę nr 1 i zobaczmy jak to funkcjonowało pierwotnie.
Jeżeli zainteresujemy się teraz Miejscowymi Planami Zagospodarowania Przestrzennego i zmianami proponowanymi przez miejski magistrat, to zauważymy pierwszą sprzeczność – zamiast korzystać z systemu klinów, zaczynamy go zaburzać (mapa nr 2). Szczególnie rzuca się w oczy „wąskie gardło” jakie stanowi Park Wodziczki. Zadajmy więc sobie pytanie – jak to jest, że miasto deklaruje walkę ze smogiem a jednocześnie sprzedaje developerom tak newralgiczne tereny i pozwala na ich zabudowę?
Dodatkowym smaczkiem jest również ostatnia awantura o fort VIIa:
Jak widzimy nie tylko kliny zieleni są pod ostrzałem, ale pierścień również.
Drugą istotną sprawą jest zaburzanie tzw. bryzy miejskiej na dużych osiedlach post peerelowskich. O ile komuny nienawidzę, to trzeba oddać, że urbaniści projektujący duże osiedla mieszkaniowe zdali tu egzamin. Ale, nadeszło nowe i zawsze można coś polepszyć (czyt. sknocić). Systematycznie zatem wstawiane są w każdą możliwa przestrzeń kolejne biurowce, budynki użyteczności publicznej i bloki mieszkaniowe, co powoduje, że osiedle przestaje oddychać.
W tym momencie władza zaczyna szukać przyczyn gdzie indziej i szuka kozła ofiarnego w postaci samochodów spalinowych. Buduje buspasy… wróć – zabiera pas jezdni tworząc buspus (budowa polega na dołożeniu nitki a nie przekształceniu jednej z nich). Powoduje to oczywiście przerzucenie 90% ruchu na jeden pas, co sprzyja tworzeniu się korków i zwiększeniu ilości spalin. Kolejna niekonsekwencja. Podnosi również ceny za parkowanie, aby obrzydzić jazdę samochodem. W dobie paniki zwanej globalnym ociepleniem i w trosce o przyrodę, rozwiązaniem mają być pojazdy elektryczne, ale tu kolejna niespodzianka – ślad węglowy auta na prąd jest większy niż auta spalinowego. https://spidersweb.pl/autoblog/mazda-mx-30-ekologiczna-diesel/
Szczególnie jeśli poczytamy o produkcji i utylizacji akumulatorów: https://smoglab.pl/recykling-baterii-aut-elektrycznych-jak-wplywa-na-srodowisko-i-czy-sie-oplaca/
Robi się ciekawiej jeżeli dowiadujemy się, że pomimo bardzo niskiego natężenia ruchu w dobie tzw. pandemii smog w mieście nie ustąpił. A zatem to nie samochody są winne, ale stare piece.
Co robić, panowie radni, co robić? Może zabetonujemy ul. Św. Marcin, który już wymaga poprawek i kolejnych nakładów? A może wyremontujemy pl. Kolegiacki i posadzimy na nim alergenne platany (nota bene po 30 tys. za sztukę wraz z obsługą z Niemiec). Co by tu jeszcze aby pozbyć się smogu? Chodniki antysmogowe po 120 zł/m2!
Tu ktoś może zakrzyknąć: – Ale przecież dostajemy na to pieniądze z Unii Europejskiej, wszak w mozole i przy burzy mózgów europejskich notabli powstało tyle dyrektyw środowiskowych, przecież nawet w Polsce powstało ministerstwo Klimatu. I tu dochodzimy do sedna sprawy – kasa. Dla kogo są te instytucje i skąd biorą pieniądze? Od Was, drodzy obywatele, od nikogo innego. Tak naprawdę powstały one tylko dla samych siebie i urzędników, którzy muszą mieć pracę. A wiadomo od dawna że „socjalizm to ustrój, który bohatersko zwalcza problemy nieznane w innym ustroju”. Ja by dodał od siebie, że sam te problemy urzędniczo stwarza.
A rozwiązanie jest banalnie proste – wrócić do funkcjonalności klinów zieleni sprzed 1970 roku i systematycznie wymieniać stare piece kaflowe na nowe. Zresztą po wycofaniu węgla ludzie się do tego będą musieli zastosować. Akurat! Zamiast ładować setki milionów w fanaberię stosujmy zimny technokratyczny pragmatyzm.
Jacek Olszewski