Czym są konsultacje społeczne i czemu służą? W skrócie – jest to proces uzyskiwania opinii, faza dialogu, wsłuchiwanie się w propozycje mieszkańców odnośnie inwestycji, planów i zmian dotyczących danego terenu i jego mieszkańców. Zgodnie z panującymi przepisami rząd i samorządy mogą przeprowadzić konsultacje społeczne w wypadkach przewidzianych ustawą (wtedy często są one obowiązkowe) oraz w innych sprawach ważnych dla wspólnot samorządowych. Podstawy prawne tutaj: https://poradnik.ngo.pl/co-to-sa-konsultacje-spoleczne
Konsultacje są zazwyczaj poprzedzone prezentacjami i pięknymi wizualizacjami, które niesione niczym na sztandarach mają za zadanie rozbudzić fantazje i dać efekt powstawania czegoś nowego, potrzebnego i praktycznego. W ostatnich czasach często pojawia się motyw ekologii i nowoczesności.
Cel jak widzimy słuszny w założeniu, mający zrobić mieszkańcom jak najlepiej i dający im poczucie wpływu na daną inwestycję. A jak to wygląda w praktyce? Przede wszystkim każdy może się wypowiedzieć, co już samo w sobie jest problematyczne. Oczywiście każdy powinien mieć takie prawo, ale powiedzmy sobie szczerze – nie każdy zna się na tematyce odnośnie danego projektu. Tym samym większość będzie się kierowała emocjami, obrazami, wpływem na środowisko przyrodnicze (często niestety kierując się stereotypami) a nie detalami technicznymi, kosztami, ujęciem kompleksowym całości inwestycji. A zatem, głosy profesorów politechniki czy ekonomistów często giną w gąszczu wypowiedzi. Druga rzecz, że tak naprawdę niewiele osób realnie bierze udział w konsultacjach. Ostatni przykład to ankieta odnośnie polityki transportowej miasta na kolejne lata. Całość materiału (kilkaset stron maszynopisu, dziesiątki tabel, map, wykresów) była tak obfita, że przeciętny zjadacz chleba musiałby poświęcić kilka dni aby to wszystko przetrawić. Sama ankieta również była bardzo rozbudowana. I efekt taki, że skorzystało z tego aż…53 mieszkańców a 90% uwag nie zostało uwzględnionych.
Jeżeli poświęcimy trochę czasu i poczytamy raport, to dochodzimy do wniosku, że nawet głos tych mieszkańców, którzy postanowili przebrnąć przez epopeję zapisów i wyrazić swój pogląd, jest zbędny, bo zespół wdrażający zmiany ma z góry określoną wizję, czyli dalsze utrudnianie ruchu samochodowego w mieście i stawianie na komunikację miejską oraz ścieżki i kładki rowerowe w imię szeroko pojętej ekologii. Na większe inwestycje, które realnie przełożyłyby się na usprawnienie komunikacji (typu Most Naramowicki o którym pisałem w poprzednim artykule) trzeba będzie czekać.
Tu przypomina mi się inna „solidna” inwestycja, jaką miała się okazać rewitalizacja i remont Ronda Rataje. Miasto zaprezentowało w ankiecie 5 wariantów a po konsultacjach wybrało…szósty, który polega na lekkim pudrowaniu, dołożeniu buspasa i remont okolicznych dróg dojazdowych.
Z innych kwiatków o podobnym zabarwieniu, to rewitalizacja ulicy Św. Marcin, która po dwóch latach wróci niemal do stanu pierwotnego sprzed remontu. Wyrzucono kilkanaście baniek w błoto a głos krytyczny, który okazał się proroczy nie został zawczasu wysłuchany. Pewnie Rondo Rataje też za kilka lat pójdzie do poprawki. Niestety, nasi włodarze nie rozumieją, że droga, czasem przeszacowana, aczkolwiek rozsądna i praktyczna inwestycja jest zawsze lepsza od inwestycji tańszej, niedoszacowanej i regularnie poprawianej. A może wiedzą, że im więcej kasy przewalonej na owe retusze, tym więcej problemów, więcej roboty i zajęcie dla urzędników na kolejne lata (czyt. gonić króliczka). O podziale łupów i hołubieniu swojego elektoratu nie ma co wspominać.
Tymczasem, zobaczymy jak będzie z budową linii tramwajowej na Marcelin, którą w założeniu wciska się na siłę w ciasnotę i kończy na Forcie VIIa. Tu ukłon w stronę developera, który ma dołożyć 30% do całości inwestycji. A ponieważ to on łoży, to głos mieszkańców niekoniecznie musi być słyszalny.
Czy naprawdę nie warto iść po rozum do głowy i poprowadzić tramwaj „zielonym torowiskiem” przez Ogrody, Polską, Bułgarską aż do Grunwaldzkiej? Z opcją odnogi na lotnisko? I szerzej, i prościej, i szybciej.
Sumując – konsultacje społeczne pochłaniają koszty, pochłaniają czas, niewielu ludzi one interesują poza czystym stwierdzeniem „robić coś, czy nie robić”, prezentowane projekty niewiele mają wspólnego z rzeczywistością a sam głos mieszkańców jest rzadko uwzględniany. Ot, przepis prawny jest, odbębnić trzeba a na koniec i tak zrobimy po swojemu. Na koniec pada argument: „Przecież to i tak są w 70% pieniądze od Unii”. Tak, są. Ale to też nasze pieniądze. Czy nie warto je wydać jak najlepiej, aby inwestycje służyły na lata? Ja wiem, że Unia lubuje się w finansowaniu badziewia, tandety i fanaberii, ale czy Poznań, miasto uchodzące za zorganizowane, oszczędne i pragmatyczne powinien iść tą drogą?
Serwus
Jacek Olszewski
P.S. W następnym odcinku o Park&Ride oraz rozwoju kolei Metropolitarnej.