Trudno napisać w kilku zdaniach, o czym traktuje ta książka. Douglas Murray porusza w niej najbardziej sporne kwestie naszych czasów, jak seksualność, tożsamość płciowa czy rasa. Ujawnia toczone nieustannie wojny kulturowe, pokazuje jak się nami steruje, bez naszej wiedzy. Jednocześnie stara się wprowadzić trochę sensu do tej dyskusji, a także apeluje o zdrowy rozsądek w czasach masowej histerii.
Murray jest znanym brytyjskim dziennikarzem i zdeklarowanym konserwatystą. Choć według niektórych komentatorów książka jest „dziwaczną fantazją prawicowego prowokatora”, to sama liczba reakcji i recenzji wskazuje, że autor włożył przysłowiowy kij w mrowisko.
Na początek przytoczę opisaną, kuriozalną sprawę dotyczącą znanego pisma „National Geographic”. Chyba mało kto uważa ją za wyjątkowo rasistowską gazetę. A jednak w 2018 roku numer pisma poświęcony problemom rasy otwierał artykuł z oficjalnymi przeprosinami. Zaczynał się od słów: „Nasze teksty były przez wiele lat rasistowskie. Chcąc zerwać z przeszłością, musimy się do niej przyznać”. Przeprosiny dotyczyły szerokiego wachlarza spraw, które znalazły się w bardzo dawnych wydaniach gazety. Okazało się, że do lat siedemdziesiątych XX wieku gazeta „właściwie ignorowała istnienie osób ciemniejszej barwy skóry, które mieszkały w Stanach Zjednoczonych”. Innymi słowy czasopismo „nie starało się przełamać u czytelników stereotypów zakorzenionych w kulturze białej Ameryki”. Dziwne w tym wszystkim było nie tylko zwracanie uwagi na rzeczy, o których nikt już nie pamiętał. Chodzi o to, że wielkiej naiwności wymaga pomyślenie, że tekst z 1916 roku mógłby dokładnie spełniać kryteria społeczne obowiązujące w 2018 roku. Jest to klasyczny przypadek, gdy akty pokuty niosą nie uleczenie ran, ale ponowne zakażenie.
Opisana jest też historia z Evergreen College z 2017 roku. Panowała tam tradycja, że raz do roku kolorowi studenci ogłaszają dzień nieobecności, by w ten sposób zademonstrować potrzebę walki z rasizmem. W 2017 roku postanowili jednak zmienić zasady gry i zabronić w ten dzień wstępu na uczelnię białym studentom. Nikt nie zgłaszał sprzeciwu, z wyjątkiem profesora Berta Weinsteina. Motywował to argumentem, że jest wielka różnica pomiędzy grupą decydującą się na dobrowolną nieobecność dla podkreślenia ważnej sprawy, a domaganiem się by inna grupa opuściła wspólną dla wszystkich przestrzeń. Uważał, że jest to nic innego jak akt demonstracji siły i stanowczo odmówił opuszczenia uczelni.
Przed jego gabinetem natychmiast zgromadzili się rozgniewani studenci, skandując hasła „nauczyciele rasiści muszą zniknąć”, a także obrzucając profesora słowami powszechnie uznanymi za obelżywe.
Konflikt eskalował do tego stopnia, że studenci wdarli się do biura rektora, szarpali go i upokarzali. Doszło do przetrzymywania profesora jako zakładnika, demolki gmachu uczelni i znajdujących się w pobliżu samochodów. Policja pozostała bierna, gdyż zabroniono jej używać siły. Po tych zajściach profesor nie powrócił już do pracy i tylko jeden z pozostałych profesorów stanął w jego obronie.
Murray sporo miejsca poświęca też ruchom gejowskim, pokazując różnicę między walką o prawa a modą, stwierdzając zresztą że dyskryminacja gejów w jego kraju już dawno się skończyła. Akcentuje prawo ludzi do posiadania różnych poglądów, a próby administracyjnego wyciszania głosów niezgodnych z obowiązującym nurtem są bardzo niepokojące.
Naturalnie najbardziej zainteresował mnie rozdział poświęcony kobietom we współczesnym świecie. Autor w błyskotliwy sposób demaskuje pozbawione logiki działania dzisiejszych feministek. Pierwsza fala feminizmu miała ściśle określone cele, jak: prawo do głosu, występowania o rozwód, dziedziczenia majątku i zakończyła się powodzeniem. Fala mająca początek w latach sześćdziesiątych XX wieku zajęła się z kolei problemami prawa do wykształcenia, urlopu macierzyńskiego, antykoncepcji, bezpieczeństwa w związkach małżeńskich i poza nimi. Reasumując, przyświecał im cel doprowadzenia do sytuacji porównywalnych życiowych szans kobiet i mężczyzn. Kolejne fale, szczególnie ta od 2010 roku to już wyłącznie ostra retoryka, której motywem przewodnim jest „zagrożenie porażką tuż przed osiągnięciem zwycięstwa”. Zamiast bazować na tym, co udało się zbudować, zaczęto wymyślać kolejne zagrożenia i niesprawiedliwości czyhające na kobiety. Feministki odnajdują „niewypowiedzianą wojnę przeciw kobietom” w każdy elemencie życia: w kinie, telewizji i odzieży. Sączy się kobietom do uszu przekonanie, że narasta dążenie do zatrzymania a nawet odwrócenia starań o ich „równość”.
Przykład konferencji „Women Mean Business”, na której gościł autor, również pokazuje do jakiego zagmatwania pojęć doszło. W londyńskim City, w eleganckim hotelu zebrało się ponad czterysta kobiet zajmujących ważne stanowiska w swych dziedzinach. Według relacji Murraya można było poczuć się tam jak na pokazie mody: szpilki, najlepsze stroje, powłóczyste szale, sygnalizujące przynależność do międzynarodowej elity biznesu. Kobiety, którym się wiedzie, można by rzec, a jednak podczas wykładów wyraźnie wyczuwa się atmosferę sojuszu. Sojuszu ludzi wykorzystywanych. Gdy jakaś mówczyni chce sobie zagwarantować gromkie brawa i uznanie, musi koniecznie wspomnieć o złych zachowaniach „samców alfa”, przejawiających się na przykład tym, że dominują mówiąc za dużo. Wielkie emocje wzbudza również problem „władzy”, a zgromadzone panie wychodzą z założenia że sprawują ją niemal wyłącznie mężczyźni. W tym momencie autor zadaje ,nie od rzeczy, pytanie dlaczego skupiają się na tylko jednym rodzaju władzy? I dlaczego zakładają, że władza jest najważniejszym czynnikiem kierującym ludzkimi sprawami, a nie na przykład miłość? Dlaczego ignoruje się rodzaj władzy jaką kobieta może mieć nad mężczyzną, doprowadzając go na przykład do nieracjonalnych decyzji czy wręcz całkowitego szaleństwa? Pytania te zdecydowanie nie pasują do koncepcji wykładu i ich autor czuje, że oto wkroczył na pole minowe. Kolejnym tematem jest „uprzywilejowanie”. I tu również wydźwięk jest taki, że to mężczyźni są zawsze grupą uprzywilejowaną. Problem polega na tym, że teorie te wygłaszają kobiety, które stoją na najwyższych szczeblach drabiny nie tylko całej ludzkości, ale i ludzi w swoich krajach, miastach i dzielnicach. Dużo zarabiają, mają znajomości i cytując: „w ciągu miesiąca zdarzy im się więcej szans niż w całym życiu większości białych mężczyzn”. Nie zabrakło utyskiwań na przedmiotowe traktowanie kobiet i twierdzeń, że uroda przeszkadza w byciu poważnie traktowaną w biznesie.
Przyznam, że nigdy nie przyszłoby mi do głowy że dobry wygląd komukolwiek przeszkodził w życiu. Tak samo niedorzecznością jest oczekiwać, że atrakcyjna kobieta będzie poza wszelkim zainteresowaniem mężczyzn. To działa w obie strony. Jeśli na przykład rozmawiam z przystojnym mężczyzną, który mówi mądre rzeczy, to nie myślę, że byłby bardziej wiarygodny mając łysinę, okulary „denka” i 30 kilo nadwagi. Po prostu miło spędzam czas. Na szczęście zdecydowana większość ludzi nie dała się jeszcze zwariować i zarówno kobiety jak i mężczyźni, których znam, nie wstydzą się właściwych swojej płci cech, przypisanych im przez naturę.
Murray przypomina o tym, że biologiczna płeć nadal istnieje i nie jest wymysłem patriarchalnego społeczeństwa. Istnieją zasadnicze różnice pomiędzy płciami, a większość ludzi nie ma skłonności homoseksualnych,
Pojęcie równości płci jest fundamentalne dla społecznego rozwoju, ale nie oznacza, że nagle znikają wszystkie różnice. Kobiety są nadal z reguły mniejsze, fizycznie słabsze, i predysponowane do czego innego niż mężczyźni. Próby ignorowania takiego porządku rzeczy nie są rozsądne.
Zachęcam Was do lektury i refleksji.
Dzisiejszy cytat – trochę przekornie, poświęcę wyłącznie mężczyznom:
„Jeśli się chce, by mężczyzna pożądał danej rzeczy, należy ją jedynie uczynić trudno osiągalną”. (Marc Twain)
Joanna Oszmian