Joanna Wyszomirska: Benedykt, skąd bierzesz te dykteryjki o znanych ludziach, które sukcesywnie pojawiają się na naszym portalu?
Benedykt Mossakowski: Jak będziesz miała moje lata i intensywne życie, jak ja, to już mało co cię zaskoczy. Faktycznie spotkałem się ze wszystkimi osobami, o których piszę. Jest ich w sumie ponad sto i wciąż przypominają mi się następni.
JW.: W jakich to było okolicznościach? Wybacz szczerość, ale nie jesteś znaną personą, do której lgnęliby aktorzy, piosenkarze, czy inne znane twarze…
BM: Fakt. Nie jestem i nigdy nie byłem szeroko znaną postacią. Miałem po prostu taką drogę zawodową, która wymagała kontaktów z tymi osobami.
JW.: Wiem, że kiedyś organizowałeś koncerty i inne wydarzenia artystyczne, ale to raczej wymaga relacji z menedżerami, a nie bezpośrednio z artystami.
BM: To rzeczywiście tak jest. Jednak moja droga zawodowa była znacznie bogatsza i urozmaicona, niż ostatnie 25 lat. Wiele znanych dziś osób kilkadziesiąt lat temu takimi nie było, a nasze losy szczęśliwie się skrzyżowały.
JW.: Szczęśliwie dla nich, czy dla ciebie?
BM: Często obopólnie. Zawsze lubiłem pomagać i to samo otrzymywać.
JW.: Ciężko mi sobie wyobrazić te relacje. Jakiś przykład?
BM: Dobrym będzie Krzysztof Krawczyk i jego poznański przyjaciel oraz menago – Kosmala. Krawczyk po powrocie z USA był na polskiej scenie początkowo dinozaurem, którego nikt już nie chciał słuchać. Do tego panowie wymyślili sobie, że wejdą w disco-polo. Był to wówczas gatunek muzyczny o wiele bardziej „obciachowy”, niż dzisiaj. Byłem jednym z tych, którzy stworzyli pierwsze, specjalne audycje radiowe, tylko z disco polo. To pozwoliło Krzysztofowi Krawczykowi utrzymać się na finansowej powierzchni. Na szczęście, później wykorzystał swój głos i talent w inny sposób i został gwiazdą większą, niż był przed emigracją do USA. Nie przypisuję sobie żadnej zasługi, pokazuję tylko, że takie gesty zmieniają życie ludzi na lepsze. Chociaż nie zawsze.
JW.: Masz jakiś przeciwny przykład?
BM: Zostawmy to na inną rozmowę. Jeszcze nie umieram, bym dokonywał mądrych podsumowań życia. Cykl „Ploteczek Benedykta” to tak zwany „lajcik” . Korci mnie, bym mniej sympatyczne osoby opisał z nie tak atrakcyjnej strony.
JW.: Tylko czy warto?
BM: Właśnie. Raczej nie.
JW.: Dziękuję za rozmowę.
Fot. Wikipedia