Do roku 2035 w obszarze Unii Europejskiej mają być wycofane z produkcji nieekologiczne auta spalinowe.
Auta spalinowe będzie można nabyć na rynku wtórnym (używane) albo sprowadzić sobie nowy samochód spalinowy z krajów, które fanaberie unijne mają w czterech literach np. Chiny, Japonia, USA. Z dużą dozą prawdopodobieństwa, ktoś kto po roku 2035 będzie takim autem jeździł, będzie sowicie „nagradzany” przez unijnych urzędasów stosownymi opłatami (no chyba, że ma Lamborghini albo Ferrari – wtedy to nie). Na produkty z Azji niemal na 100% zostaną nałożone cła zaporowe.
Zacznijmy od hasła, które nie schodzi z ust lewicowym eko-terrorystom – Ekologia. Z definicji tego słowa wynika, że jest to nauka biologiczna, która traktuje o strukturze i funkcjonowaniu przyrody oraz wzajemnym oddziaływaniu gatunków w środowisku przyrodniczym. Nader często jest mylona i utożsamiana z ochroną środowiska czyli Sozologią. Mój śp. Profesor Stanisław Żynda często mawiał, że kierując się definicją ekologii, nie można używać terminów takich jak: pralka ekologiczna, samochód ekologiczny a prawdziwym produktem ekologicznym jest tak naprawdę ul zbudowany przez pszczoły, ptasie gniazdo albo nora kreta. I tu w zasadzie moglibyśmy skończyć artykuł, ale jak już eko-oszołomy uparły się na eko-samochody, to przyjrzyjmy się ile to z ekologią (nawet w ich rozumowaniu) ma wspólnego.
Oddziaływanie na środowisko przyrodnicze towarzyszy autom elektrycznym właściwie w każdym etapie ich „życia”. Pierwszym etapem są narodziny produktu i tu napotykamy takie ciekawostki:
- Produkcja baterii pochłania zasoby bardzo rzadkich metali, takich jak lit i kobalt, które powoli się kończą, a ich odzysk jest bardzo trudny;
- Fabryki w większości istnieją w Azji i generują bardzo niekorzystny wpływ na środowisko m.in. pochłaniają ogromną ilość wody i wydalają masę gazów cieplarnianych (z którymi Unia walczy);
- Lit, kobalt, nikiel, aluminium są kopane na ogół w urągających warunkach w Afryce, gdzie prowadzi się praktycznie „wydobycie rabunkowe”, dochodzi do dewastacji terenu i zanieczyszczenia rzek, często w kopalniach pracują dzieci (nieeuropejskie dzieci i nieeuropejskie rzeki, więc kogo to obchodzi?);
- Cała pozostała konstrukcja auta jest bardziej energochłonna i potrzebuje więcej surowców (na kable, napęd, podzespoły) niż klasycznego diesla.
Szczegółowy udział poszczególnych surowców znajdziecie tutaj:
Drugim etapem jest użytkowanie auta i tu faktycznie „elektryk” trochę nadgania – nie kopci, jest cichy, nie trzeba eksploatować pól roponośnych itp. To tylko pozory, bo przecież prąd do ładowania auta trzeba skądś wziąć. Poniżej słynny już obrazek z Glastonbury, gdzie o ironio odbył się festiwal ekologiczny:
Zdj.1 Generator diesla do ładowania aut elektrycznych – Glastonbury festival, 2022.
Na chwile obecną auta są w większości zasilane prądem produkowanym w standardowych elektrowniach węglowych. A to ci klops! Owszem powstaje szereg stacji załadowczych zasilanych przez OZE (Odnawialne źródła Energii), głównie panele słoneczne. Organizacje ekologiczne zachęcają też aby posiadacz „elektryka” miał takie urządzenie we własnym domu. Ale zaraz, zaraz… a to nie miało być tak, że dzięki OZE będę zasilał dom? No trudno trzeba dołożyć paneli i wiatraków o ile wystarczy nam powierzchni na dachu i w ogrodzie. O ilości stali potrzebnej do budowy turbin wiatrowych i samego bilansu energetycznego takiej turbiny szkoda strzępić klawiaturę. Niewypał i tyle. Utylizacja skrzydeł to dodatkowy problem nie rozwiązany do dziś przez eko-oszołomów. Na razie zakopiemy na pustyni a za 30 lat się pomyśli. Co do ogromnych farm paneli słonecznych zaśmiecających pola – nie lepiej jakby słoneczko ogrzewało nam plony? Też temat dyskusyjny.
Co do samej funkcjonalności aut elektrycznych – żywotność jednej baterii to ok.7 lat, po tym czasie trzeba kupić nową, która kosztuje średnio 50 tys. PLN. A samo auto przecież kupiłem za ponad 100 tys. Używane auto spalinowe po 7 latach można kupić spokojnie za 20 tys. a przecież nie muszę kupować następnego auta, za to „elektryk” potrzebuje nowego „serca”. I tu należy zrobić bilans – czy kupno diesla i koszty paliwa w porównaniu do opłat za prąd plus zakup auta elektrycznego po tych 7 latach są porównywalne? Okazuje się, że są zbliżone. Auto elektryczne jest rzeczywiście tańsze w eksploatacji, ale niestety dużo droższe w kupnie plus pozostawia nas z problemem wymiany ogniwa. Czym innym są jednak koszty bieżące a początkowy wkład, na który przeciętnego obywatela nie stać. Poza tym „elektryki” słabo znoszą upały i mrozy, zasięgi na jednym ładowaniu są nienajgorsze (nawet 800 km), ale później trzeba odczekać swoje aby pojazd ruszył w dalszą drogę, przy czym trzeba uwzględnić czas nie tylko ładowania ogniwa (ok.30-60 min.), ale też czas oczekiwania do podłączenia się pod prostownik. Poniżej filmik z Norwegii jak się to się czasem odbywa:
https://www.wykop.pl/link/6473687/kolejka-samochodow-do-ladowania-elektrycznego/
Zwróćcie państwo uwagę na rozmiar stacji i wyobraźcie sobie takie stacje co kilka kilometrów. Co ciekawe Unia wymyśliła, że takie stacje musza być co…50 km. Cyfra kompletnie z kapelusza w żaden sposób nie zapewniająca dostępności ładowania i komfortu podróży. Osobną sprawą jest transport towarów przez TIR-y. Tu stacje musiałyby być wielkości stadionu. Nowoczesne TIR-y elektryczne jadą max 400 km a potem muszą stanąć do „tankowania” prądu na kilka godzin. Co z czasem pracy kierowcy? Co z łańcuchami dostaw? Nikt nie wskazał. Owszem – można dużą część towarów przerzucać statkiem i pociągiem, ale tu znów – budowa terminali, stacji przeładunkowych, infrastruktury itd. I nawet jak to wszystko wybudujemy, zdewastujemy środowisko, zużyjemy surowce i odtrąbimy eko-sukces to 31 grudnia 2034 roku ktoś na świecie ogłosi nowy rodzaj energii a my zostaniemy z kupą złomu.
Przejdźmy do trzeciego etapu „życia” auta elektrycznego – utylizacja. Sama utylizacja ogniwa to kolejne problemy dla środowiska przyrodniczego, choć ich żywotność stara się przedłużyć np. w formie „power banków. Tu macie artykuł dla ambitnych:
Europejskie „mądre głowy” już pracują jak problem utylizacji rozwiązać i robią to w bardzo prosty sposób. Otóż stosując zapis, że producent będzie zobowiązany do osiągnięcia poziomu recyclingu do 95%. I już! Po kłopocie, zobaczcie jakie to proste. Unijni biurokraci nie widzą, że w ten sposób powstają już złomowiska wyeksploatowanych aut elektrycznych i nawet za dopłatą (oferta 1000 €) nikt nie chce tych aut kupować. Jeżeli jednak producent będzie przymuszony do spełnienia norm, to co zrobi? Oczywiście podniesie koszt produktu, co odbije się na coraz płytszej kieszeni konsumenta.
Odnośnie norm – to też ciekawe zagadnienie. Okazuje się, że inżynierowie od ponad stu lat udoskonalają auta spalinowe, są one coraz mniej emisyjne. Powstają nowoczesne filtry wyłapujące cząstki stałe, katalizatory itp. Sama Unia jest w tej chwili na etapie norm Euro 7 jesli chodzi o filtry GPF i DPF. I tu zasadne pytanie – skoro auta spalinowe mają zniknąć, to dlaczego w ogóle pracuje się nad tymi normami?
Dodatkowym smaczkiem jest eksploatacja opon. Tu kolejna niespodzianka – opony w autach elektrycznych zużywają się dwa razy szybciej z prostej przyczyny – auta te są cięższe o kilkaset kg. A przecież utylizacja opon to kolejny cios dla przyrody a same cząstki ze zużywania opon są o wiele bardziej niebezpieczne dla atmosfery niż dwutlenek węgla.
I tu dochodzimy do końca opowieści. Żeby nie było – o środowisko przyrodnicze i czyste powietrze należy dbać. Droga, którą na ślepo obrali unijni urzędnicy i lewicowo-ekologiczne zaplecze jest drogą pełną zakrętów i realnych przeszkód. Pamiętajmy, że na drugim końcu Euroazji 3 razy więcej ludzi drogi tej używać nie będzie. Ja rozumiem, że nowe technologie trzeba rozwijać i nie jestem za tym aby obrzydzać komuś zakup auta elektrycznego czy wodorowego. To powinien być naturalny wybór na wolnym rynku. Celowo nie pisałem o awaryjności „elektryków”, bo zdaje sobie z tego sprawę, że tu też nastąpi postęp. Dajmy pracować inżynierom a co do pomysłów urzędników bądźmy sceptyczni, tym bardziej, że sami w Poznaniu mamy już Naczelnego Ekologa – Jacka Jaśkowiaka i widzimy jego tragiczną działalność. I idę o zakład, że nawet jeśli ten chory zakaz aut spalinowych nie przejdzie ze względu na silny przemysł motoryzacyjny w Niemczech, to nasi włodarze są w stanie wymyślić regulacje typu: zakaz wjazd spalinowych do centrum. Tylko kogo wtedy obarczymy opłatami za Strefę Płatnego Parkowania? No jak to kogo? Posiadaczy aut elektrycznych, bo się nagle okaże, że już nie są „eko”.
P.S. Jestem geografem-sozologiem z wykształcenia. Uczelnia nauczyła mnie aby patrzeć na świat kompleksowo, aby liczyć cały ślad energetyczny i surowcowy. Niestety eko-oszołomy mają w głowie tylko CO2. Przydałoby się w tej głowie trochę tlenu.
Jacek Olszewski
fot.whatnext.pl